Po dłuuugim dniu i nocy spędzonej "na zakręcie" budzimy się wyspani i dosyć wypoczęci. Pogoda daje nam wyraźny sygnał, że początek dnia spędzimy w towarzystwie słońca. Zbieramy się więc szybko i wyruszamy na drogę Strynefjellet, której początek znajduje się dosłownie kilkaset metrów od nas. Droga ta została dopiero kilka dni temu oficjalnie otwarta dla ruchu po zimowej przerwie. Droga okazała się być wspaniałą, obfitującą w niesamowicie piękne widoki, a do tego, z racji że było wcześnie rano, na całej jej długości (ok. 27km) nie spotkaliśmy ani jednego przejeżdżającego pojazdu. Temperatura powietrza wahała się w okolicach 4-7 stopni. Następnie drogami 15 i 63 dojeżdżamy do prywatnego, płatnego odcinka drogi (5km) prowadzącego na sam szczyt Dalsnibba (1476m n.p.m.), skąd rozpościera się kolejny zapierający dech w piersiach widok na Geirangerfjorden. Przed szlabanem dostrzegam tablicę informującą w trzech językach, że wjazd odbywa się na własną odpowiedzialność. Pomimo tego, że jest połowa czerwca to cała droga na szczyt wiedzie wśród śnieżnych zasp, a na samym szczycie pada śnieg :-). Ostrożny zjazd w dół zaliczamy wśród opadów śniegu, po dosyć śliskiej drodze, na której widać delikatnie osadzający się mokry śnieg. Rzeczywiście wjazd na tą drogę mimo świetnej pogody i świecącego na dole słońca, w skrajnych przypadkach może okazać się bardzo niebezpieczny. Dalej jedziemy wzdłuż słynnego Geirangerfjorden i odbijamy w prawo na drogę Ørnevegen, gdzie znajduje się punkt widokowy z widokiem na cały fjord. Pięknie! Dalej, cali podekscytowani, jedziemy w kierunku najsłynniejszej drogi w Norwegii - Trollstigen. Na miejsce dojeżdżamy w zmiennych warunkach pogodowych, ale na szczęście na samej Drabinie Trolli pogoda się stabilizuje. Jest słonecznie, przejrzyście i można w pełni nacieszyć oczy stojąc na platformie widokowej. Droga ta jest świetna, bardzo specyficzna, choć bardzo krótka, co uczyniło w naszych odczuciach pewien niedosyt wrażeń. Idąc za ciosem kierujemy się na Drogę Atlantycką, zaliczając przy tym znowu kilka promów i tuneli - takie tam normalne norweskie sprawy ;-). Przed Atlanterhavsveien pogoda zaczyna się psuć, nadciąga potężna chmura i zaczyna padać deszcz. Widoczność jest słaba, więc postanawiamy przeczekać opady i wyruszyć, kiedy znowu pojawią się piękne widoki. Droga Atlantycka - super, choć znowu okazuje się zdecydowanie zbyt krótka ;-). Zaliczając tą atrakcję mieliśmy się znajdować na tej wyprawie w punkcie najbardziej wysuniętym na północ, najdalej oddalonym od domu. W związku ze świetną pogodą i bojowym nastawieniem, postanawiamy zmienić trochę trasę, dołożyć kilometrów i pojechać się jeszcze trochę dalej na północ. Tak się fajnie jechało, że znowu jechaliśmy w nocy. Tym razem niebo było bezchmurne i nocy czy chociaż zmierzchu nie było. Niesamowite przeżycie. W godzinach rannych, znajdując się w okolicy Trondheim odbijamy znowu w kierunku południowym. Aktualny plan jest prosty, jechać sobie niespiesznie przed siebie i rozglądać się za dobrym miejscem do rozbicia obozowiska. Tym sposobem przejeżdżamy grubo ponad 200km zanim trafiamy na miejsce naszego noclegu. Nocujemy w opuszczonym i zapuszczonym kempingu, a raczej jego pozostałościach. Miejsce jest bardzo klimatyczne, cisza, spokój i ogromne jezioro z czyściutką wodą, a do tego widok na ośnieżone góry wokoło - petarda :-). Wydobywając z czeluści naszego bagażu "małe co nieco", biesiadujemy w tym wspaniałym miejscu do wieczora. Idąc spać nie nastawiamy budzików, bo mamy zamiar porządnie się wyspać i nabrać sił na kolejne dni norweskiej przygody. Jutro zdecydujemy co będziemy robić dalej.
Zapraszam :-)
Zapraszam :-)
- Category
- NORDKAPP
Commenting disabled.