Czwarte wyzwanie Motula wydawało się być najłatwiejsze. W końcu miała to być jedynie wycieczka po Europie. Po Afryce, Ameryce Północnej i Azji spodziewaliśmy się relaksu, sielskich plenerów i cywilizacji. Na początku nawet tak było, gdy wsiadaliśmy na prom do Szwecji. Jednak tego, co działo się potem, nie da się opisać słowami. Deszcz, chłód, dzika przyroda, dzikie zwierzęta na drogach i plenery żywcem wycięte ze średniowiecznej opowieści morskiej.
Celem wyprawy był Nordkapp, najdalej wysunięty na północ skrawek Europy (z pominięniem tych, do których nie da się dojechać na kołach). Żeby się tam dostać i by stamtąd wrócić, konieczne było pokonanie ponad 4000 kilometrów. Nie licząc podróży promem oraz podróży do Trójmiasta, by wsiąść na ten prom.
Im dalej na północ, tym bardziej dzikie i surowe spotykaliśmy warunki. Skończyło się nocowanie w hotelach, nocowaliśmy na farmach psów husky, jedliśmy to, co spotkaliśmy na drodze, czli przeważnie renifery. Spaliśmy po 6 godzin na dobę, 12 godzin spędzając w siodłach motocykli. Z resztą i tak trudno było o sen, bo po przekroczeniu kręgu polarnego słońce praktycznie nie zachodziło.
Satysfakcja z ukończenia misji Nordkapp była proporcjonalna do trudu, włożone w tę podróż. Zobacz, jak to wszystko wyglądało.